Tragiczne są ostatnie tygodnie w światowym futbolu co powoduje, przynajmniej u mnie, że jakoś zapomina się o, mimo wszystko, o świetnym piłkarsko mundialu. W ciągu miesiąca odeszły trzy piłkarskie legendy, w tym ta największa w historii. Edson Arantes do Nascimento czyli Pele, Sinisa Mihajlović, Gianluca Vialli.
Brazylijczyk był znacznie starszy od dwóch pozostałych ale trudno sobie wyobrazić, że już Go nie ma. Wstrząsająca była też śmierć Mihajlovicia i Viallego choć oboje od dłuższego czasu ciężko chorowali ale mieli także wygrane boje na pewnym etapie walki i mogło się wydawać, że będzie dobrze. Pelego oczywiście nie widziałem w akcji ale do Serba i Włocha miałem szczególny stosunek, dlatego ich śmierć mocno mnie przybiła. Dlaczego darzyłem ich aż taką sympatią? Bo kojarzą mi się z absolutnymi początkami mojej piłkarskiej pasji. Pierwszy był Vialli ale zacznę od Mihajlovicia.
Wpisuje się też on przecież w moją fascynację futbolem jugosłowiańskim. Pamiętam triumf Crvenej Zvezdy w Pucharze Europy w 1991 roku. A Zvezdę do finału wprowadził właśnie Mihajlović – po jego „centrostrzale” w 90 minucie samobójczą bramkę strzelił Augenthaler. Natomiast z Viallim jest jeszcze ciekawsza historia. Moim pierwszym piłkarskim plakatem była reprezentacja Włoch z tygodnika Panorama, w którym przed mistrzostwami Italia ’90 publikowano wszystkich uczestników. Pierwszym był oczywiście gospodarz. Skład z tego plakatu pamiętam do dziś a ostatnim na zdjęciu był właśnie Vialli.
Miałem niecałe dziewięć lat, dopiero poznawałem piłkarzy a taki plakat w czasach przedinternetowych był bezcennym źródłem wiedzy. Źle przeczytałem imię Viallego – nie „Dżanluka” tylko …”Dżanulka”. Chcąc pochwalić się znajomością włoskich piłkarzy, wymawiając to właśnie w ten sposób, doprowadziłem ojca i wujka do mocnego śmiechu …a „Dżanulka” przylgnęło do mnie tak bardzo, że przez długi czas tak mnie czasami nazywali.